czwartek, 2 sierpnia 2012

Są takie chwile...

Dzisiejszy post wcale nie będzie do śmiechu, nie będzie radosny i śmieszny.
Są w życiu matki chwile łatwe, miłe i przyjemne, ale są i takie, kiedy matka ma ochotę płakać, płakać i płakać, czując się jednocześnie nieporadnym człowiekiem, któremu brak sił na cokolwiek.
Dwa dni temu zaliczyłam totalną masakrę wychowawczą, porażkę, którą trudno przełknąć. Syn poznał kolegę, zaczęli grać w piłkę. Wszystko było ładnie, pięknie dopóki nie zaczął przegrywać. Kiedy doszło do wyniku 4:2 dla przeciwnika mój pierworodny zrobił coś, czego się absolutnie nie spodziewałam. Zaczął krzyczeć "Ja chcę piłkę! Oddaj mi piłkę! Chcę strzelić gola!" tupiąc przy tym nogami i płacząc... Zatkało mnie... Mój syn zachował się jak rasowy bachor. Niech to szlag! Nie dopuszczamy do tego typu zachowań, nigdy nie uległam żadnym próbom napadu histerii i płaczu, próbom szantażu emocjonalnego czy jakiegokolwiek innego. Młody jest chłopcem, któremu umiem i mogę odmówić w każdej sytuacji i wiem, że taki atak z jego strony mnie nie spotka. A tu taki kwiatek... Oczywiście chłopak po wybuchu odstawiony na kocyk, do wyciszenia emocji i złości, potem rozmowa. Mimo gotującego się we mnie totalnie wszystkiego, spokojna i opanowana - że tak nie można, że tak nie rozwiązuje się problemu, że trzeba być fair i znosić porażki z podniesioną głową, że jest szansa odrobienia punktów, że sportowcy tak się nie zachowują i takie tam na tę okoliczność.  Długo nie mogłam przełknąć tego zachowania... Cały wieczór przepłakałam... Wiem, że Młody często zachowuje sie w stosunku do dzieciaków nie fair. Próbuje wygrywać za wszelką cenę, dominować, narzucać swoje reguły gry. Mimo, że z nim rozmawiamy, prowadzimy szeroką politykę wychowawczą w tej kwestii - setki wspólnych gier i zabaw, żeby oswoić smak porażki i przegranej, rozmowy - i on zdaje sobie sprawę, zna zasady, ale często jego zabawy z kolegami kończą się fiaskiem. Wiem, że pewnie wiele czasu upłynie zanim to do niego tak naprawdę dotrze i myślę, że jedynym sposobem będzie, kiedy straci przyjaciela, kiedy ktoś nie wytrzyma lub będzie silniejszym dominatorem niż on. Szkoda, że nie może, nie potrafi zrozumieć tego zanim dojdzie do przykrych sytuacji. Chciałabym mu tego oszczędzić, dlatego wychowujęgo tak a nie inaczej, ale... chyba nie ma innej drogi. Teraz rozumiem wszystkich rodziców, w tym swoich sprzed wielu lat, którzy tłumaczą coś dla dobra dziecka, a ono i tak tego nie przyswoi dopóki samo się na kimś/na czymś nie przejedzie, nie doświadczy i na własnej skórze się nie przekona. Sama taka niestety byłam i chyba z Młodym będę miała podobne przeprawy.
Dziś też nie było lekko. Po całym fajnym dniu, miłym spacerze i seansie w kinie, wróciliśmy do domu. Kupiłam po drodze takie rybki z metalowymi pyszczkami i wędki z magnesami. Rybki się kręcą, pyszczki zamykają i otwierają, a zadaniem zawodników jest wyłowienie jak największej ich liczby. I czym się skończyło? Znowu histerią... Bo Młody wyciągnął jedną rybkę mniej niż ja. Usłyszałam tym razem, że jestem "najniedobrejszą mamą na świecie", kiedy rybki wylądowały na szafie. Aby Młodemu pokazać, jak bardzo przykre były jego słowa powiedziałam, że pokażę mu co znaczy mieć "niejniedobrejszą mamę na świecie". kiedyś przy podobnym tekście zastosowałam tę technikę i zadziałało, mam nadzieję, że i tym razem przyniesie skutek. Nie pomogłam mu przy kąpieli, kolację musiał zrobić sobie sam i co najboleśniejsze i najgorsze - sam się musiał położyć spać. Oczywiście powiedziałam mu o przykrości jaką mi sprawił, o tym, że mi smutno i niefajnie, że serduszko mi pęka jak tak mówi. Chciał, żebym mu wybaczyła, przeprosił, ale nie chciałam mu tak łatwo dać się przeprosić. Teraz leży w łózku, nie pozwoliłam mu też pooglądać gazetek Lego przed snem, próbował płakać, ale nie zwróciłam na to większej uwagi. Leży i patrzy w okno, mam nadzieję, że myśli i układa sobie pewne rzeczy w głowie. Wytłumaczyłam mu na czym może polegać bycie "najniedobrejszą mamą na świecie" i że może teraz taka właśnie będę, skoro tak mówi i tak uważa.
Nikt nie mówił, że będzie łatwo... Sama chciałam żywe, bystre, wygadane i bezpośrednie dziecko. Mam dzieciaka, o jakim marzyłam, choć czasem przeklinam się za to ;) Przed nami jeszcze wiele ciężkich chwil i trudnych prób - mam nadzieję, że wyrośnie z niego dobry człowiek i przyjdzie czas, że pewnych rzeczy się nauczy. Trzymajcie kciuki ;)

3 komentarze:

  1. Ech, niełatwe jest życie Państwa Miodońskich... A próbowaliście mu jakieś sporty w tv pokazywać?

    OdpowiedzUsuń
  2. Proszę Cię Olga... Na okrągło oglądamy, pokazujemy, rozmawiamy. Ale po obserwacji zachowania piłkarzy na boisku przestałam ufać w słuszność takiego przekazu i zdałam sobie sama sprawę, że skoro banda dorosłych facetów nie potrafi na boisku powstrzymywać emocji to co dopiero sześciolatek...

    OdpowiedzUsuń
  3. Co oczywiście nie zmienia faktu, że zamierzam z tym walczyć ;)

    OdpowiedzUsuń