poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Relax... take it easy ;)

Mój syn to bardzo wybuchowe dziecię. Łatwo wpada we wściekłość, złości, czasem nawet płacze jak się wkurzy. No dobra, nie czasem. Prawie zawsze. Staram się mu tłumaczyć, że reakcje nerwowe, krzyki, złości i płacz nie rozwiążą problemu, nie pomogą i są bez sensu. Jednak każdej z nas zdarza się taki dzień w miesiącu lub dni kilka, kiedy wszystko doprowadza nas do furii. Mały był wczoraj na spacerze świadkiem mojego dość gromowego nastroju. Dzień był średni, pogoda średnio do kitu, mimo niedzieli mąż utknął w pracy na cały dzień, wyszliśmy więc się przewietrzyć. Niestety - na spacerze wszystko doprowadzało mnie do furii kilkakrotnie mocniej i intensywniej. Warczałam i nie byłam zbyt pokojowo nastawiona, wszystko mnie drażniło. Młody rozładował całe jednak całe napięcie swoim jakże dojrzałym tekstem:
"Co się tak złościsz? Po co się denerwujesz? Przecież to nie rozwiązuje problemów! Nie złość się już i nie miej takiej miny."
Więc starałam się jak najbardziej RELAX and TAKE IT EASY :) Chyba powinnam to napisać wielkimi literami i zamontować w zasięgu wzroku. A tak szczerze, to chyba z Młodym jesteśmy już zmęczeni sobą, prawie dwa miesiące dzień w dzień ze sobą przez 80% czasu to chyba nie jest bezpieczne dla naszego zdrowia psychicznego. Jutro powrót do pracy, a od 3 września wszyscy wracamy do regularnego kieratu, sporo przygód przed nami ;)

O... co?

Przechodziliśmy dziś pod blokiem. Młody zauważył koszącego "gospodarza domu" z kosiarką i tradycyjnie zafascynowany urządzeniem powiedział, że też chciałby tak pokosić. Kiedy wracaliśmy z łazęgi pana gospodarza niestety już nie było. Mój pierworodny z pewną dozą zamyślenia stwierdził: "O! Nie ma już pana z kosiarką, ale zostały OKOSZKI." "Co synku zostało?" "OKOSZKI - no widzisz te kupki skoszonej trawy, OKOSZKI!"

czwartek, 23 sierpnia 2012

Skup się!

Podróżowanie z naszą latoroślą jest fajną przygodą i wiele o swoim dziecku dowiaduję się właśnie podczas prowadzenia samochodu. Lubię z nim gadać, bo mi wtedy nie ucieka i nie ma za bardzo innych zajęć, więc mam gwarancję, że wysłucha mnie do końca. Od jakiegoś czasu Młody liczy. Nie chcę, żeby wyszło, że sie przechwalam, ale liczenie w pamięci (dodawanie) w zakresie 100 z przekraczaniem prgów dziesiątkowych nie stanowi w tej chwili dla niego większych problemów, choć nikt nigdy go tego nie uczył, nie tłumaczył mu. Sam to wie, choć zupełnie nie wiem skąd. Nieważne z resztą, bo nie o tym ma być post ;)
Kiedy dodawanie się znudziło zaczęliśmy mnożyć. Proste działania typu 3x4, 5x3 i takie tam. Kiedy przebrnął bezbłędnie, postanowiłam zarzucić dzieleniem - wytłumaczyłam na czym polega i zaczęliśmy dzielić wirtualne cukierki, lody i śliwki. Coś tam jednak Młody dopytał, a ja mu odpowiedziałam jak to jest, na co on zabił mnie teklstem:
"Mamo! Ja pytałem się taty! Ty się skup jak jedziesz, bo prowadzisz, a tato mi wytłumaczy."
No cóż... nie pozostało mi nic innego jak skupić się na dziurawych drogach, kierownicy i pedałach ;)
.
.
.
PS Mąż zapytał wczoraj Młodego co mu się śniło. Nie uwierzycie co powiedział...
"Tato ja liczyłem! Widziałem liczby i liczyłem."

Mała :)

Byliśmy na wakacjach, to tu, to tam <wszystkim Gospodarzom serdecznie dziękujęmy!>, jak zawsze na trochę u Rodziców, coby się rodziną nacieszyć. Jedną z członkiń zacnej rodzinki jest niespełna trzyletnia siostrzenica nazywana przeze mnie pieszczotliwie Małą :) Mała ma niesamowitą wyobraźnię. Przyznaję, że nie znam drugiego takiego dzieciaka - to jak ona bajeruje, wkręca i tworzy swój własny świat w wieku trzech lat jest maksymalnie niesamowite. Lubi wymyślać bajki i je opowiadać, dlatego mama poprosiła ją, żeby opowiedziała mi bajkę o wyjściu na lody. Nie chciała za bardzo, ale w końcu uległa naszym namowom. Bajka brzmiała następująco:
"Poszłyśmy z mamą na lody. Otwieramy drzwi, ale zamknięte. Poszłyśmy do domu. Koniec"...
Nie wytrzymałam, myślałam, że pęknę ze śmiechu, ale jednocześnie powaliło mnie jej bystre wyjście z sytuacji i postawienie niejako na swoim. Uwielbiam ją, jest niesamowita. Fajny ludek, bardzo bystry, wygadany. Tęsknię za Małą niesamowicie.

piątek, 3 sierpnia 2012

Zwycięstwo ;)

Po wczorajszych akcjach ciekawa byłam jak dziś będzie wyglądał poranek. Młody wstawał kilka razy, a to do łazienki, a to napić się i za każdym razem stanowczo odmawiałam dania buziaka i położenia go spać. Trochę płakał, było mi go żal, ale czasem trzeba dziecko przełamać, mimo, że serce się kroi i wcale nie ma się na to ochoty.
Nasza poranna rozmowa:
M: "I jak Ci się wczoraj zasypiało?"
P: "Źle. Było mi smutno."
M: "Widzisz synku mi też było bardzo smutno gdy nazwałeś mnie najniedobrejszą mamą na świecie."
P: "Ale jak tak wstawałem i nie chciałaś mi dać buziaka to potem zrozumiałem, że mi go nie dasz. Musiałem się uspokoić i zasnąłem. Ale to było smutne. Przepraszam mamo, nie jesteś niejniedobrejszą mamą na świecie i już nigdy tak nie powiem." <buziak>
No i oczywiście rozmowa o tym, że czasem jesteśmy bardzo zdenerwowani, możemy mówić wiele różnych rzeczy, nawet sobie przeklnąć, ale nie wolno mówić rzeczy, które sprawią innym przykrość.
:)

czwartek, 2 sierpnia 2012

Są takie chwile...

Dzisiejszy post wcale nie będzie do śmiechu, nie będzie radosny i śmieszny.
Są w życiu matki chwile łatwe, miłe i przyjemne, ale są i takie, kiedy matka ma ochotę płakać, płakać i płakać, czując się jednocześnie nieporadnym człowiekiem, któremu brak sił na cokolwiek.
Dwa dni temu zaliczyłam totalną masakrę wychowawczą, porażkę, którą trudno przełknąć. Syn poznał kolegę, zaczęli grać w piłkę. Wszystko było ładnie, pięknie dopóki nie zaczął przegrywać. Kiedy doszło do wyniku 4:2 dla przeciwnika mój pierworodny zrobił coś, czego się absolutnie nie spodziewałam. Zaczął krzyczeć "Ja chcę piłkę! Oddaj mi piłkę! Chcę strzelić gola!" tupiąc przy tym nogami i płacząc... Zatkało mnie... Mój syn zachował się jak rasowy bachor. Niech to szlag! Nie dopuszczamy do tego typu zachowań, nigdy nie uległam żadnym próbom napadu histerii i płaczu, próbom szantażu emocjonalnego czy jakiegokolwiek innego. Młody jest chłopcem, któremu umiem i mogę odmówić w każdej sytuacji i wiem, że taki atak z jego strony mnie nie spotka. A tu taki kwiatek... Oczywiście chłopak po wybuchu odstawiony na kocyk, do wyciszenia emocji i złości, potem rozmowa. Mimo gotującego się we mnie totalnie wszystkiego, spokojna i opanowana - że tak nie można, że tak nie rozwiązuje się problemu, że trzeba być fair i znosić porażki z podniesioną głową, że jest szansa odrobienia punktów, że sportowcy tak się nie zachowują i takie tam na tę okoliczność.  Długo nie mogłam przełknąć tego zachowania... Cały wieczór przepłakałam... Wiem, że Młody często zachowuje sie w stosunku do dzieciaków nie fair. Próbuje wygrywać za wszelką cenę, dominować, narzucać swoje reguły gry. Mimo, że z nim rozmawiamy, prowadzimy szeroką politykę wychowawczą w tej kwestii - setki wspólnych gier i zabaw, żeby oswoić smak porażki i przegranej, rozmowy - i on zdaje sobie sprawę, zna zasady, ale często jego zabawy z kolegami kończą się fiaskiem. Wiem, że pewnie wiele czasu upłynie zanim to do niego tak naprawdę dotrze i myślę, że jedynym sposobem będzie, kiedy straci przyjaciela, kiedy ktoś nie wytrzyma lub będzie silniejszym dominatorem niż on. Szkoda, że nie może, nie potrafi zrozumieć tego zanim dojdzie do przykrych sytuacji. Chciałabym mu tego oszczędzić, dlatego wychowujęgo tak a nie inaczej, ale... chyba nie ma innej drogi. Teraz rozumiem wszystkich rodziców, w tym swoich sprzed wielu lat, którzy tłumaczą coś dla dobra dziecka, a ono i tak tego nie przyswoi dopóki samo się na kimś/na czymś nie przejedzie, nie doświadczy i na własnej skórze się nie przekona. Sama taka niestety byłam i chyba z Młodym będę miała podobne przeprawy.
Dziś też nie było lekko. Po całym fajnym dniu, miłym spacerze i seansie w kinie, wróciliśmy do domu. Kupiłam po drodze takie rybki z metalowymi pyszczkami i wędki z magnesami. Rybki się kręcą, pyszczki zamykają i otwierają, a zadaniem zawodników jest wyłowienie jak największej ich liczby. I czym się skończyło? Znowu histerią... Bo Młody wyciągnął jedną rybkę mniej niż ja. Usłyszałam tym razem, że jestem "najniedobrejszą mamą na świecie", kiedy rybki wylądowały na szafie. Aby Młodemu pokazać, jak bardzo przykre były jego słowa powiedziałam, że pokażę mu co znaczy mieć "niejniedobrejszą mamę na świecie". kiedyś przy podobnym tekście zastosowałam tę technikę i zadziałało, mam nadzieję, że i tym razem przyniesie skutek. Nie pomogłam mu przy kąpieli, kolację musiał zrobić sobie sam i co najboleśniejsze i najgorsze - sam się musiał położyć spać. Oczywiście powiedziałam mu o przykrości jaką mi sprawił, o tym, że mi smutno i niefajnie, że serduszko mi pęka jak tak mówi. Chciał, żebym mu wybaczyła, przeprosił, ale nie chciałam mu tak łatwo dać się przeprosić. Teraz leży w łózku, nie pozwoliłam mu też pooglądać gazetek Lego przed snem, próbował płakać, ale nie zwróciłam na to większej uwagi. Leży i patrzy w okno, mam nadzieję, że myśli i układa sobie pewne rzeczy w głowie. Wytłumaczyłam mu na czym może polegać bycie "najniedobrejszą mamą na świecie" i że może teraz taka właśnie będę, skoro tak mówi i tak uważa.
Nikt nie mówił, że będzie łatwo... Sama chciałam żywe, bystre, wygadane i bezpośrednie dziecko. Mam dzieciaka, o jakim marzyłam, choć czasem przeklinam się za to ;) Przed nami jeszcze wiele ciężkich chwil i trudnych prób - mam nadzieję, że wyrośnie z niego dobry człowiek i przyjdzie czas, że pewnych rzeczy się nauczy. Trzymajcie kciuki ;)